czwartek, 28 maja 2015

Nas pięcioro - czyli noworodek i dwa koty

Przez całą ciążę zastanawiałam się, jak na nowego członka rodziny zareagują nasze koty. Pisałam Wam o naszych przygotowaniach w tym temacie i m.in. o oduczaniu kotów wchodzenia do łóżeczka. Tak naprawdę jednak do momentu pojawienia się Aleksandra w domu nie wiedziałam, jak będzie wyglądać nasze życie w piątkę. 

Po ponad tygodniu od powrotu ze szpitala muszę powiedzieć, że jestem naprawdę pozytywnie zaskoczona. 



Kiedy tylko Olek pojawił się w domu, kocury zainteresowały się tematem i oczywiście musiały go obwąchać. I w sumie od razu przyjęły go jak coś 'normalnego'. 

Pierwszego dnia w domu Olek był trochę niespokojny, więc postanowiliśmy, że pierwszą noc w nowym miejscu Oluś spędzi ze mną w łóżku, a Marcin z kotami prześpi się w salonie (i przy okazji odeśpi noce spędzone z nami w szpitalu). Drzwi do sypialni były więc zamknięte i koty nie miały do nas wstępu - choć nad ranem, jak karmiłam małego, to miały ochotę do nas dołączyć. 

W kolejnych dniach planowaliśmy spać osobno - tzn. my w trójkę w sypialni, a koty osobno. Bałam się jednak takiego rozwiązania z jednego powodu - do tej pory nasze koty spały zawsze z nami (Marcysia na poduszce nad naszymi głowami, Staś gdzieś w nogach), a kiedy już je wyganialiśmy z sypialni, to po jakimś czasie Marcyśka zaczynała skakać na klamkę próbując otworzyć drzwi, a Staś stał pod drzwiami i płakał. Domagające się wejścia do sypialni koty w połączeniu z budzącym się co trochę niemowlakiem to już chyba byłoby za dużo!

Po rozmowie z dziewczyną z ciążowego forum, która ma kilka dni starszego syna i również dwa koty, postanowiliśmy drugiej nocy zaryzykować. Drzwi do sypialni zostały otwarte, Olek spał w swoim łóżeczku,  a my w naszym łóżku. Z kotami. I co? I nic. Kocury nie pchają się do Olka, wolą spać z nami. One są szczęśliwe i my też jesteśmy szczęśliwi :) no i tak sobie teraz śpimy w czwórkę, a nad ranem - w piątkę :)

W ciągu dnia koty śpią w swoich miejscówkach, Olek - w łóżeczku albo wózku. Podczas karmienia czasem koty podchodzą i przyglądają się Olkowi, nie odstrasza ich jego płacz (choć Olek naprawdę rzadko płacze). Póki co raz Marcyśka położyła się przy Olusiu w jego nogach - ale podejrzewam że zrobiła to tylko dlatego, że przy Olku akurat siedział Marcin, a ona jest w nim zakochana - więc chcąc być bliżej swojego Pana zaryzykowała skopanie przez Olka ;)

Jak będą dalej przebiegać relacje niemowlak - koty? Na pewno będę informować!

niedziela, 24 maja 2015

Poznajemy się

Aleksander jest z nami już 10 dni. Czasem wciąż w to nie wierzę - patrzę na niego i ciężko mi jest to sobie wyobrazić - że jeszcze parę dni temu siedział w moim brzuchu i tylko kopniakami dawał mi znać o swoim istnieniu, a teraz jest, patrzy na mnie, uśmiecha się, krzywi, robi słodkie minki, czasem zapłacze... to cudo... czy on naprawdę powstał we mnie? I jest częścią mnie i Marcina?



Póki co cały czas się poznajemy. Nie chcę zapeszać, ale trafił nam się wyjątkowo spokojniutki maluszek. Dzielnie znosi nasze jeszcze niezgrabne przebieranie go i zmianę pieluszek, nie płacze podczas kąpieli, nawet pobieranie krwi z pięty go nie ruszyło i nie zapłakał! Charakterek pokazuje za to podczas karmienia - jak tylko cyc  mu wyleci z buzi, to wpada w mały szał, trzęsie słodko główką - bo przecież jest głodny!

W ciągu dnia raz ładnie zje i idzie spać, a raz zamiast spania wybiera kilkugodzinne wiszenie przy cycu. Takiej dłuższej bliskości ze mną potrzebuje zwłaszcza rano - już kilka razy zdarzyło się tak, że od 5.00 / 6.00 rano Olek prawie nie spał i tylko domagał się jedzonka. Już od samego początku poznaję więc uroki macierzyństwa i już wiem jak to jest siedzieć do 11.00 w pidżamie, rozczochranych włosach i jeść szybkie śniadanie między jego króciutkimi drzemkami :) 

Ja czuję się coraz lepiej, chociaż szwy jeszcze odrobinę mnie ciągną. Hormony we mnie szaleją i nie raz w ciągu ostatnich dni płakałam - tyle że nie zawsze wiem czemu ;) na pewno poczuję się lepiej, jak zaczniemy spacerować - mam nadzieję, że uda nam się to już w połowie przyszłego tygodnia .

środa, 20 maja 2015

O tym, jak Olek pojawił się na świecie

Przez 9 miesięcy ciąży nastawiałam się na poród naturalny. Jak już zapewne wiecie, ostatecznie Aleksander Uparciuszek urodził się poprzez cesarskie cięcie - 14 maja o godzinie 8.35. A było to tak...

Po tylu dniach czekania na Olusia przed cesarką nawet się nie stresowałam. Noc przespałam dobrze - nie licząc niedogodności, które towarzyszyły mi w ostatnich dniach ciąży. W czwartek rano standardowo pobudka w szpitalu o 5.30, badanie KTG... i tuż po 7.00 położna wzięła mnie już na trakt porodowo-operacyjny. Swoje rzeczy mogłam zostawić w sali poporodowej (do której później zostaliśmy przewiezieni) a do ubrania dostałam seksowne szpitalne wdzianko ;) jak już znalazłam się na trakcie, to pojawił się stres. 

Po chwili przeszłam do sali, w której położna założyła mi cewnik i podłączyła kroplówki. Zakładanie cewnika było dla mnie najgorszym momentem całej operacji! Położna każe rozłożyć nogi, a ja zaczynam jęczeć że boli i je ściskać. W tym momencie pomyślałam sobie, że chyba jednak nie dałabym rady urodzić naturalnie... 

Nagle leżąc pod kroplówką zaczęło mną trząść. Najpierw biodrami, a potem właściwie całym ciałem. Drgawki pojawiały się co chwila i trwały po kilka minut. Byłam dosłownie jak jedna wielka galareta i w żaden sposób nie mogłam tego powstrzymać. A była dopiero 8.15, a ja wiedziałam że cięcia miały zacząć się około 9.00. Tyle czekania!!

Na szczęście jednak okazało się, że wszystko było gotowe sporo wcześniej i po chwili kazano mi wstać i przeszliśmy na salę operacyjną. Anestezjolog powiedziała, żebym położyła się na plecach. A ja... zaczęłam kłaść się na tym stole na brzuchu! Chyba byłam w mega stresie już ;)

Sam moment znieczulenia nie był już dla mnie ani bolesny ani stresujący. Po chwili czułam już ciepło idące od stóp do brzucha. Anestezjolog powiedziała że można zaczynać i że mogę czuć lekkie ugniatanie. I rzeczywiście tak było - a ja myślałam tylko "pamiętaj, nie patrz w lampy' - chociaż akurat w tych naszych lampach za bardzo nic widać nie było ;)

Po dosłownie dwóch minutach - a może nawet nie - usłyszałam krzyk dziecka. I po chwili zobaczyłam Olusia! I w sumie to widziałam go aż do końca operacji - w tym czasie położne go przetarły, zważyły, zmierzyły i owinęły w pieluszki. A później zostawiły go samego - a Oluś w tym czasie... leżał sobie grzecznie i ssał swoje paluszki. Ja też leżałam, patrzyłam na niego... i taki mnie spokój ogarnął! Na chwilkę położne przyniosły go do mnie - wtedy mogłam dać mu pierwszego buziaczka!

Koło 9.00 razem z Olusiem zostaliśmy przewiezieni na salę poporodową. Olek leżał w łóżeczku, a ja na swoim łóżku. Położna od razu dała mi do ręki telefon więc mogłam zadzwonić do Marcina - miał być w szpitalu o 9.30, ale po moim telefonie przyjechał od razu i praktycznie o 9.15 byliśmy już razem, w trójkę. Po kilku minutach szoku i niedowierzania dostałam Olka do siebie. Od razu dossał się do cycusia i grzecznie sobie przy mnie leżał. 

Po około dwóch godzinach - nadal razem - zostaliśmy przewiezieni już na oddział położniczy. Poszczęściło się nam, bo okazało się że wolna jest sala rodzinna (w moim szpitalu są takie cztery). Sale rodzinne są jednoosobowe, a oprócz szpitalnego wyposażenia jest też kanapa, fotel i inne 'domowe' meble. A co najważniejsze - w tej sali z matką i dzieckiem może być również przez całą dobę tatuś czy ktoś inny z rodziny - i to jedynie za 15 zł za noc! Dzięki temu przez praktycznie cały pobyt w szpitalu miałam kogoś przy sobie - co było oczywiście najbardziej przydatne na samym początku, kiedy ja nie mogłam się ruszyć, ale również pod koniec - kiedy moje hormony buzowały. 

Dodatkowo nasza sala była akurat na samym końcu korytarza - więc nikt obcy oprócz położnych i lekarzy do nas nie zaglądał - mieliśmy więc spokój i ciszę, którą wypełniały tylko głosy odwiedzających. 

poniedziałek, 18 maja 2015

Już w domu!

Jesteśmy już w domu. Chciałoby się powiedzieć UFF!, ale akurat dzisiejszy dzień był mega ciężki. Ciężko nam się było z Olusiem dogadać, a on od 5.00 rano do 10.00 praktycznie bez przerwy wisiał na cycu. Później zamiast spać - leżał sobie i sprawiał wrażenie, jakby wszystko już widział i rozumiał. I po prostu czekał sobie grzecznie na wypis ze szpitala. Usnął dopiero jak poczuł świeże powietrze, ale później w domu też dał nam popalić. I dopiero tuż przed 19.00 udało mi się z nim wygrać i skutecznie go nakarmić i uśpić. Mam nadzieję, że teraz będzie już z górki!

A Oluś... jest prześliczny. Tak, wiem, każda mama tak mówi o swoim dziecku :-) no ale ma idealne rączki, nóżki, nosek, uszka, oczka... jak zostawaliśmy sami (co rzadko nam się zdawało) to patrzyłam na niego... i płakałam, ciągle nie wierząc że udało nam się stworzyć takie malutkie cudo. Ach te hormony! ;)



Oluś ma już bardzo rezolutne spojrzenie - nie wiem czy to kwestia tego, że powinien być o kilka dni starszy - ale jak otwiera oczka to mamy wrażenie, że wszystko już widzi i rozumie. Spokojnie znosi przebieranie i kąpiel. Nerwusek wychodzi z niego dopiero podczas karmienia - bo on chciałby jeść teraz, natychmiast! A jak tylko zgubi cyca, to tak zaczyna krzyczeć, że aż ciężko go uspokoić. Tu pomocna okazuje się glukoza w strzykawce, którą podczas karmienia zawsze mam pod ręką. Bez niej nasz syn ssałby chyba tylko swoje paluszki ;)

Ja czuję się coraz lepiej  - chociaż powiem szczerze, że patrząc na mój brzuch czuję się cały czas, jakbym była w ciąży i to mniej więcej w 6. miesiącu ;) do tego zaczęły mi puchnąć stopy - i praktycznie nie mam kostek. No ale wiem, że z każdym dniem będzie coraz lepiej!

Dziękujemy za wszystkie gratulacje pod ostatnim postem! Ja w najbliższych dniach opiszę Wam nasz poród i pobyt w szpitalu. 

piątek, 15 maja 2015

Już w komplecie :)

W czwartek o 8.35 na świecie pojawil się Oluś! Była cesarka. Nasz synek ważył 3700 g i miał 55 cm.

Oluś jest bardzo grzeczniutki, troszkę z karmieniem byly problemy na poczatku ale dzis juz zjadl porzadny obiad wiec mysle ze juz bedzie z gorki.

Napisze wiecej jak bedziemy w domu bo mam tu problemy z internetem.

środa, 13 maja 2015

Olka nie ma, jest plan C

Muszę przyznać, że Olek trzyma nas w napięciu bardziej, niż najlepszy film akcji. 8 dni po terminie wciąż nie ma żadnych oznak zbliżającego się porodu - oprócz tego, że poziom wód płodowych się zmniejsza. 

Dziś po badaniu dostałam do wyboru: albo czekamy dalej, albo decyduję się na cesarkę i jutro z rana jestem już po wszystkim. 

Przez 9 miesięcy byłam naprawdę pozytywnie nastawiona do porodu naturalnego. Powtarzałam sobie, że skoro lekko przechodzę ciążę, to będę mieć łatwy i szybki poród. Tak długo sobie to powtarzałam, że naprawdę w to uwierzyłam i praktycznie nie stresowałam się porodem. 

Do wczoraj. 

Wczoraj na moją salę na oddziale ginekologicznym trafiły dwie dziewczyny. Jedna jeszcze przedwczoraj dostała skurczy, które wczoraj rano były już dość silne. Przyjęli ją do szpitala, ale nie miała jeszcze wystarczającego rozwarcia, więc męczyła się strasznie - właściwie od 13.00 do 21.00. Dopiero przed 21.00 zabrali ją na salę porodową, a urodziła po 4.00. Dziewczyna koło 17.00 już nie miała siły chodzić, nie wiem jak ona urodziła...

Druga dziewczyna przyszła do nas już z sali porodowej - miała już skurcze i niewielkie rozwarcie, ale po kilku godzinach skurcze zaniknęły... do teraz jesteśmy razem na sali, niedawno dostała do wypicia olejek rycynowy i czeka na efekty. 

Jak popatrzyłam na to, jak one się męczą, to od razu przeszła mi ochota na rodzenie. Wrócił lęk przed porodem, który miałam jeszcze zanim zaszłam w ciążę. 

Dziś rano, jak usłyszałam o dwóch opcjach do wyboru, to zaczęłam się zastanawiać co wybrać. I postanowiłam, że jeśli dziś naturalnie nic się nie zadzieje, to jutro robimy cesarkę. 

Wystarczy już tego czekania i stresu. Niech już Olek będzie z nami, nawet jeśli ja na początku nie będę mogła się zbytnio ruszyć. Będę miała wsparcie w Marcinie i mojej mamie, więc damy sobie radę.

Teraz więc wszystko zależy od mojego Syna. Albo postanowi dzisiaj wyjść sam, albo jutro mu w tym pomożemy. A ja póki co czekam sobie grzecznie... i tak mi dogadzają Marcin i przyjaciele: 


poniedziałek, 11 maja 2015

Pozdrawiamy ze szpitala...

Dziś po 12.00 trafiliśmy do szpitala. Miałam ogromną nadzieję, że do tego czasu coś zacznie się dziać...

W niedzielę z rana umyłam okna w salonie i wszystkie lustra, wyszorowałam też podłogę na kolanach. A w międzyczasie jeszcze tańczyłam. Brzuch mnie ciągnął cały dzień i byłam pewna, że coś zacznie się dziać.

Wieczorem jeszcze wzięłam długą ciepłą kąpiel i pozytywnie nastawiona poszłam spać, licząc że w nocy obudzą mnie skurcze.

Skurczy nie było, o 5.00 rano uruchomiłam więc plan B - wypiłam olej rycynowy, zgodnie z zaleceniami położnej. Do 8.00 pospałam, a później zaczęła się akcja oczyszczania organizmu, po której miały pojawić się skurcze i rozwarcie.

No i dupa zbita!!! Nic, żadnych skurczy, żadnego rozwarcia!

W każdym razie jestem już w szpitalu i póki co mam czekać... I chyba tu oszaleję :/ Ileż można czekać? :(

niedziela, 10 maja 2015

Keep calm...


40 tydzień 5 dzień. 
Nadal cisza i spokój. Codzienne badanie KTG nie pokazuje nic nowego - skurczy brak. 

Zaliczyliśmy już trzecią 'ostatnią ulubioną pizzę' i drugie 'ostatnie ulubione lody' przed porodem. 

Fizycznie i psychicznie czuję się w miarę ok - zdarzają się gorsze chwile, ale generalnie staram się znajdować sobie jakieś zajęcie i nie ma tragedii. 

Tydzień po terminie - czyli we wtorek - powinnam już wylądować w szpitalu, chociaż nie wiem czy nie trafię tam jutro - bo akurat mój lekarz ma dyżur. 

No cóż, nasz Syn sprawdza naszą cierpliwość :-) zresztą - tyle się nasłuchałam że końcówka ciąży jest najgorsza i że wtedy każda kobieta chce już urodzić... ja w te ostatnie dni przed terminem porodu nadal czułam się ok... no i mam za swoje ;)

piątek, 8 maja 2015

Drogi Aleksandrze...

Synku nasz Kochany!
Czekamy tu na Ciebie już ponad 9 miesięcy. I im dłużej Cię z nami nie ma, tym bardziej doczekać się nie możemy, aż w końcu Cię zobaczymy. 

My - Mamusia z Tatusiem - już chcielibyśmy tulić Cię w ramionach, całować po rączkach, stópkach i buźce... chcielibyśmy Cię zobaczyć i móc zastanawiać się, po kim masz nosek, oczka, usteczka i włoski (bo czółko to na pewno po dziadku Marku ;))

Tatuś się też doczekać nie może aż zrobi Ci śliczne zdjęcia, zabierze na pierwszy spacerek i będzie Cię nosił na rękach - na razie tę ostatnią czynność trenuje na Stasiu.



Babcie też się doczekać nie mogą i nawet nie śpią po nocach, a później dzwonią zestresowane z pytaniem czy przypadkiem już nie wychodzisz z brzuszka - a jeszcze jak Mamusia odebrać nie może, bo np. jest na KTG, to już w ogóle Babcie zawału dostają. 

Ciocie i Wujkowie co chwilę pytają czy już jesteś z nami - bo chcieliby Cię zobaczyć. A wujkowie dodatkowo liczą na imprezę w weekend, którą Tatuś już im obiecał. 

Czekają na Ciebie Twój cudny turkusowy kącik i wózek, które póki co pilnują Staś i Marcysia, czekają kolorowe podusie i mnóstwo pięknych ubranek. I nowy łańcuszek do smoczka z Twoim imieniem też już jest.



Nie ociągaj się więc Malutki, po drugiej stronie brzuszka też będzie fajnie - zobaczysz! Wychodź szybciutko - obiecujemy, że od razu po wyjściu z brzucha przytulimy Cię i już zawsze będziemy razem! 

Twoi kochający Rodzice
Kasia i Marcin

czwartek, 7 maja 2015

Blogosfera Canpol

Moje dziecię (mam nadzieję) zaraz się urodzi, postanowiłam skorzystać więc z opcji, jaką blogującym mamom daje firma Canpol Babies w ramach Blogosfery Canpol. Blogerki mogą otrzymać produkty do testowania, a później mają za zadanie podzielić się z innymi mamami opinią o tych produktach. Mogą też zorganizować konkurs, w którym te produkty będą do wygrania.

W maju do testowania zdobyć można podgrzewacz elektryczny oraz nową butelkę Haberman, która powstała z myślą o dzieciach cierpiących na kolkę. 
fot. http://canpolbabies.com/
Oba produkty w najbliższym czasie mogą się nam przydać (choć mam nadzieję, że kolki nas ominą ;)), z przyjemnością zgłosiłam się więc do testowania produktu!

A co u nas?

Nadal cisza i spokój ;) na szczęście dziś samopoczucie miałam zdecydowanie lepsze niż wczoraj! Z samego rana zaliczyłam wizytę w Lidlu, później KTG, spacer do Paczkomatu... i nawet uszyłam dwie podusie ;)

środa, 6 maja 2015

Prezenty są, a Olkowi się nie spieszy

Otrzymaliśmy dziś mnóstwo prezentów dla Olusia. Nasz Syn ma to jednak w nosie i wcale nie ma ochoty ich oglądać, woli siedzieć w brzuszku ;)

A prezenty przyleciały do Olka aż z Ameryki, od cioci i sióstr ciotecznych Olka. Ośmioletnie siostry wybrały dla Olka ubranka - i tak obszerna garderoba naszego syna powiększyła się o kolejne zestawy ciuszków: 










Oluś dostał też śliczną grzechotkę - przytulankę: 


Ciocia chciała natomiast sprezentować Olkowi podgrzewacz do pieluszek - uznałam jednak, że taki gadżet jest nam raczej niepotrzebny. Zamiast niego dostaliśmy więc małe turystyczne łóżeczko - myślę że przyda nam się zdecydowanie bardziej, bo Olek będzie mógł w nim spać chociażby na balkonie, na trawce u dziadków czy podczas krótkich wycieczek do lasu czy nad wodę. Łóżeczko przyda się nawet w mieszkaniu - bo pewnie wózek czasem będę zostawiać w samochodzie, żeby nie wnosić go po schodach, a w tym łóżeczku Olek będzie mógł leżeć / spać tam, gdzie my akurat będziemy. 


A co u nas?

Kolejne KTG nie powiedziało nic nowego - skurczy brak, cisza i spokój. Jedynie moje samopoczucie może sugerować, że poród jednak się zbliża - dzisiejszy dzień dał mi bowiem w kość zdecydowanie bardziej, niż całe 9 miesięcy ciąży. Czuję się, jakby ktoś mnie skopał po kroczu i jakbym miała tam ogromnego siniaka, z którym muszę jakoś chodzić. Do tego dochodzą dość silne ukłucia co jakiś czas - powiem Wam szczerze, że coraz bardziej ogarnia mnie strach przed samym porodem, nie wiem jak przeżyję ten ból skoro już teraz tak mi ciężko... Do tego co trochę chce mi się płakać... ojj ciężka ta końcówka!

wtorek, 5 maja 2015

Nie rodzę bo...

... bo szyję!

Oprócz delikatnego bólu w kroczu nie czuję, aby cokolwiek się działo. KTG wczoraj pokazało delikatne skurcze, ale nawet ich nie czułam. Myślałam co prawda, że Olek jednak będzie punktualny i urodzi się w zaplanowanym czasie, no ale widać jednak coś w tym jest, że chłopcy lubią sobie posiedzieć w brzuszku. 

Dzięki temu, że Aleksandrowi się nie spieszy, w końcu zrobiłam dziś pizzę (tym razem skorzystałam z przepisu Matko Zabawko). I zaraz spałaszuję jej drugi kawałek!

poniedziałek, 4 maja 2015

Rodzisz już?

A kiedy pytają mnie, czy już rodzę, odpowiadam:


:-)

niedziela, 3 maja 2015

Ostatnie ciążowe zakupy

Duża ilość wolnego czasu sprzyja... wydawaniu pieniędzy, jak się okazuje ;) w ciągu ostatnich dwóch dni pozamawiałam kilka rzeczy dla Olka i dla siebie, zastanawiam się tylko - czy zdążę odebrać przesyłki? 

Dla Olka zamówiłam dwa prześcieradełka do wózka oraz łańcuszek do smoczka - zobaczyłam taki na zdjęciu na Instagramie i nie mogłam się powstrzymać! Olek będzie miał łańcuszek z kotkiem i swoim imieniem:

foto www.kajalandia.pl
Dla siebie - i Marcina oczywiście - zamówiłam książkę "Pierwszy rok życia dziecka" Heidi Murkoff. Do kupna tej książki zbierałam się kilka miesięcy... skoro Olek lada chwila pojawi się na świecie, to najwyższa pora żeby mieć ją w swoich zbiorach!

W końcu postanowiłam też zamówić maszynę do szycia. Do tej pory poduszki zszywałam (a właściwie Marcin zszywał a ja mu asystowałam ;)) u jego Mamy, która ma maszynę. Stwierdziłam jednak, że przy malutkim dziecku zdecydowanie wygodniej będzie mieć maszynę na miejscu. Skusiłam się na maszynę z IKEA, którą polecała mi znajoma. Maszyna jest mała i zwinna, a do moich poduszkowych potrzeb - wystarczająca. Nie wiem tylko jeszcze, czy będę miała czas na poduszkowe hobby po porodzie ;) 

Przy okazji uzupełniłam jeszcze braki w filcu i koronkach. 

A co u nas?

Wczoraj byliśmy na KTG i USG. Synkowi mojemu póki co nie spieszy się na świat, szyjka jest jeszcze zamknięta, chociaż skrócona. Według USG Olek waży już 3 800 g! - aż w szoku jestem, bo trzy tygodnie temu ważył 3 000 g i lekarz stwierdził, że powinien dobić do 3 500. No ale oczywiście pomiar z USG jest tylko szacowaną wagą, po porodzie okaże się, ile rzeczywiście będzie ważył nasz Bąbel. 

Ja zaliczyłam w ciągu ostatnich kilku dni parę napadów stresu i paniki. Były łzy, myśli że nie jestem na to wszystko gotowa... na szczęście póki co mi przeszło ;)

sobota, 2 maja 2015

Olusiowy kącik czeka

Po kilku tygodniach dopieszczania w końcu mogę zaprezentować Wam kilka zdjęć naszej sypialni i kącika Olusia. 

Jak widać po zdjęciach - sypialnię mamy małą. Udało nam się jednak pomieścić w niej całkiem sporo rzeczy  - dwie szafy, nasze łóżko, łóżeczko Aleksandra i szafkę przy łóżeczku. Jest trochę ciasno, ale każdą szafkę / szufladę da się bez problemu otworzyć. No a całość bardzo mi się podoba i pomimo małej przestrzeni - bardzo dobrze się tam czuję. 

W pokoju króluje biel i turkus, a ostatnio także szarość. 












Podusie oczywiście są mojego autorstwa, turkus na ścianie to zasługa farby Dulux Kolory świata - Turkusowy Klif. Pościel bambusową dostałam w prezencie na Baby Shower (z firmy Camphora), literki na ścianę zamówiłam przez OLX a pokrowiec na przewijak i ochraniacz na szczebelki - z Allegro. Drewniany samochodzik przyjechał do nas ostatnio z Krakowa, a turkusową lampkę  nocną wypatrzyłam za grosze w Pepco. 

piątek, 1 maja 2015

Zaczynam się stresować...

Na 40 dni przed porodem zrobiłam listę rzeczy do zrealizowania przed godziną '0'. No i wygląda na to, że wszystkie pozycje zostały odhaczone z listy. 

W środę skończyłam jeszcze oglądać trzeci sezon "House of Cards" (rzeczywiście dużo słabszy niż wcześniejsze dwa), a wczoraj postanowiłam trochę poudzielać się w kuchni i zrobiłam sałatkę oraz naleśniki. 

No i zaczyna się. Stres. Do tej pory poród był daleko - bo miałam tę listę i sporo poduszek do zrobienia. A teraz... dziś już mamy w kalendarzu maj - a powtarzałam ciągle mojemu Synowi, żeby do maja się wstrzymał z wychodzeniem z brzucha. A to oznacza, że już zaraz - za kilkanaście / kilkadziesiąt godzin coś może zacząć się dziać. W mojej głowie kłębi się mnóstwo różnych myśli. Od tych, jak poradzę sobie z uczuciem bólu aż do tego, jak odnajdę się w roli matki...

Jutro czeka nas pierwsze KTG - chociaż cudów się na nim nie spodziewam, bo nie mam żadnych oznak zbliżającego się porodu. Może jedynie robię się powoli rozdrażniona i zaczynam mieć dość ciągłych pytań czy to już. Jeszcze chwila i będę musiała chyba status na FB co trochę aktualizować, żeby nie musieć odpowiadać ciągle na te same pytania ;)