Przez 9 miesięcy ciąży nastawiałam się na poród naturalny. Jak już zapewne wiecie, ostatecznie Aleksander Uparciuszek urodził się poprzez cesarskie cięcie - 14 maja o godzinie 8.35. A było to tak...
Po tylu dniach czekania na Olusia przed cesarką nawet się nie stresowałam. Noc przespałam dobrze - nie licząc niedogodności, które towarzyszyły mi w ostatnich dniach ciąży. W czwartek rano standardowo pobudka w szpitalu o 5.30, badanie KTG... i tuż po 7.00 położna wzięła mnie już na trakt porodowo-operacyjny. Swoje rzeczy mogłam zostawić w sali poporodowej (do której później zostaliśmy przewiezieni) a do ubrania dostałam seksowne szpitalne wdzianko ;) jak już znalazłam się na trakcie, to pojawił się stres.
Po chwili przeszłam do sali, w której położna założyła mi cewnik i podłączyła kroplówki. Zakładanie cewnika było dla mnie najgorszym momentem całej operacji! Położna każe rozłożyć nogi, a ja zaczynam jęczeć że boli i je ściskać. W tym momencie pomyślałam sobie, że chyba jednak nie dałabym rady urodzić naturalnie...
Nagle leżąc pod kroplówką zaczęło mną trząść. Najpierw biodrami, a potem właściwie całym ciałem. Drgawki pojawiały się co chwila i trwały po kilka minut. Byłam dosłownie jak jedna wielka galareta i w żaden sposób nie mogłam tego powstrzymać. A była dopiero 8.15, a ja wiedziałam że cięcia miały zacząć się około 9.00. Tyle czekania!!
Na szczęście jednak okazało się, że wszystko było gotowe sporo wcześniej i po chwili kazano mi wstać i przeszliśmy na salę operacyjną. Anestezjolog powiedziała, żebym położyła się na plecach. A ja... zaczęłam kłaść się na tym stole na brzuchu! Chyba byłam w mega stresie już ;)
Sam moment znieczulenia nie był już dla mnie ani bolesny ani stresujący. Po chwili czułam już ciepło idące od stóp do brzucha. Anestezjolog powiedziała że można zaczynać i że mogę czuć lekkie ugniatanie. I rzeczywiście tak było - a ja myślałam tylko "pamiętaj, nie patrz w lampy' - chociaż akurat w tych naszych lampach za bardzo nic widać nie było ;)
Po dosłownie dwóch minutach - a może nawet nie - usłyszałam krzyk dziecka. I po chwili zobaczyłam Olusia! I w sumie to widziałam go aż do końca operacji - w tym czasie położne go przetarły, zważyły, zmierzyły i owinęły w pieluszki. A później zostawiły go samego - a Oluś w tym czasie... leżał sobie grzecznie i ssał swoje paluszki. Ja też leżałam, patrzyłam na niego... i taki mnie spokój ogarnął! Na chwilkę położne przyniosły go do mnie - wtedy mogłam dać mu pierwszego buziaczka!
Koło 9.00 razem z Olusiem zostaliśmy przewiezieni na salę poporodową. Olek leżał w łóżeczku, a ja na swoim łóżku. Położna od razu dała mi do ręki telefon więc mogłam zadzwonić do Marcina - miał być w szpitalu o 9.30, ale po moim telefonie przyjechał od razu i praktycznie o 9.15 byliśmy już razem, w trójkę. Po kilku minutach szoku i niedowierzania dostałam Olka do siebie. Od razu dossał się do cycusia i grzecznie sobie przy mnie leżał.
Po około dwóch godzinach - nadal razem - zostaliśmy przewiezieni już na oddział położniczy. Poszczęściło się nam, bo okazało się że wolna jest sala rodzinna (w moim szpitalu są takie cztery). Sale rodzinne są jednoosobowe, a oprócz szpitalnego wyposażenia jest też kanapa, fotel i inne 'domowe' meble. A co najważniejsze - w tej sali z matką i dzieckiem może być również przez całą dobę tatuś czy ktoś inny z rodziny - i to jedynie za 15 zł za noc! Dzięki temu przez praktycznie cały pobyt w szpitalu miałam kogoś przy sobie - co było oczywiście najbardziej przydatne na samym początku, kiedy ja nie mogłam się ruszyć, ale również pod koniec - kiedy moje hormony buzowały.
Dodatkowo nasza sala była akurat na samym końcu korytarza - więc nikt obcy oprócz położnych i lekarzy do nas nie zaglądał - mieliśmy więc spokój i ciszę, którą wypełniały tylko głosy odwiedzających.
Piękne chwile :-) Jeszcze raz gratuluję :)
OdpowiedzUsuńjeszcze raz dziękuję! :)
UsuńTeż tak jak Ty się trzęslam jak galaretka przed wejściem na salę operacyjna, u mnie było troszkę inaczej na sali pooperacyjne leżałam 8 godzin raz mi małego przynieśli do karmienia i potem zabrali, później kiedy leżałam juz na sali porodowej to tez na chwile dostałam synka i na noc go zabrali bo takie procedury mają w tym szpitalu gdzie miałam CC. Cewnik miałam założony po podaniu znieczulenia wiec na szczęście ten ból mnie ominął ☺ dzielna kobieta z Ciebie ☺
OdpowiedzUsuńja się właśnie spytałam pielęgniarki czy nie mogą mi założyć cewnika po znieczuleniu, na co położna spytała, jak zamierzałam w takim razie urodzić skoro boję się bólu. Odpowiedziałam, że planowałam że pójdzie szybko i bezboleśnie ;)
UsuńJa tez mialam zakladany cewnik juz po znieczuleniu. Dziwna praktyka, ze zakladaja przed. Zeby bol poczuc? Po cesarce i to boli, zwlaszcza skurcze poporodowe. Ja mialam wrazenie, jakby mnie ktos rozpalonym metalem potraktowal :-( A wykorzystalam juz wszystkie kola ratunkowe-morfine, paracetamol, ketonal. Bolalo tez podczas karmienia piersia.
UsuńSuper ze tak wyszło z rodzinnym pokojem. Ja też miałam męża przy sobie non stop i całe szczęście:)
OdpowiedzUsuńoj tak, to naprawdę super udogodnienie, nie wyobrażam sobie że po cesarce miałabym być sama z dzieciątkiem!
UsuńZazdroszczę takiej sali rodzinnej. Dobrze, że wszystko już masz za sobą :)
OdpowiedzUsuńo tak, sala rodzinna to naprawdę świetny 'wynalazek'!
UsuńMnie zaskoczyły te drgawki, dlatego gdzieś kiedyś Cię uprzedzałam. Ale pięknie się u Was działo. Dalej też będzie pięknie, spokojnie i we trójkę. Tego życzę.
OdpowiedzUsuńmnie chyba o drgawkach nie pisałaś bo ja nie myślałam nigdy, że będę mieć cc. W każdym razie myślałam, że tylko mój organizm tak zareagował na stres, a widzę że to jednak normalka!
Usuńcudne chwile, super ze tak szybko poszlo pomimo poczatku mialas Olusia caly czas przy sobie! zazdroscze!
OdpowiedzUsuńsala rodzinna.. ehh marzenie.
oj tak, cieszę się bardzo że miałam Olusia przy sobie cały czas. Nie wyobrażam sobie, że miałby leżeć gdzieś w osobnej sali!
UsuńDobrze, że miło wspominasz cesarkę. Gratuluję jeszcze raz Olusia, cieszcie się sobą :)
OdpowiedzUsuńWspółczuję tego zakładania cewnika... u nas zawsze robi się to po założeniu znieczulenia, wówczas nic nie czuć :)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że masz to już za sobą, że synek jest już z Wami, mimo wszystko mam nadzieję, że wiążesz z tym porodem wiele pięknych chwil i wspomnień... :)
oj, jakże zazdroszczę Ci że miałaś możliwość że ktoś był z Tobą. Ja nawet za 100 dziennie bym chciała, w tym przypadku kasa byłaby nieważna. Nie wiem jak będzie teraz czy tak samo będę tego potrzebować ale za pierwszym razem była by to gwiazdka z nieba.
OdpowiedzUsuńOj tak, tonaprawde duze udogodnienie. Ja juz od drugiej nocy mialam synka przy sobie na sali jednoosobowej-w nocy nie mial mi kto go podac i musialam sie zwlekac z tego wysokasnego szpitalnego lozka i zgieta wpol z dzieckiem na reku wlazic na nie spowrotem. Lekko nie bylo, cale szczescie wyszlismy w 3 dniu po zabiegu.
UsuńHistoria "po" cięciu bardzo podobna do mojej :) od razu dostałam Antka i to na długo. Ssal sobie pierś, a my z K. patrzylismy na nasz mały cud.
OdpowiedzUsuńA jak się dzisiaj czujesz?
ja się czuję coraz lepiej, szwy jeszcze trochę ciągną ale da się z tym w miarę normalnie funkcjonować :) chociaż póki co jeszcze bez szaleństw, siedzę w domu ;)
UsuńZapraszamy do udziału w KONKURSIE z nagrodami dla dzieciaczków!
OdpowiedzUsuńSzczegóły na blogu:
http://littlehandsome.blogspot.com/
Gratuluję :):):) piękny poród i piękne chwile. Bardzo ciekawe rozwiązanie z rodzinnym pokojem, tego najbardziej mi brakowało po porodzie - ciszy i prywatności.
OdpowiedzUsuńtakie sale powinny być standardem w naszych szpitalach, może kiedyś tak będzie!
UsuńWow! O takiej sali marzyłam! U mnie drgawki poprzedzały skurcze. Poród naturalny to nie bajka, ale ja dałam radę, to i Ty byś dała :)
OdpowiedzUsuńjakbym musiała to pewnie bym dała, chociaż cieszę się, że tak to się ostatecznie skończyło!
UsuńTego pokoju rodzinnego zazdroszczę, u nas nie ma takich zwyczajów, a szkoda. Ja przy pierwszym porodzie (cc) na stole też się trzęsłam jak galareta, ale to ponoć normalne :)
OdpowiedzUsuńmam nadzieję że takie pokoje będą wkrótce we wszystkich szpitalach!
UsuńGratuluję ślicznego synka! Rodzilam co prawda naturalnie, więc obce mi są procedury zwiazane z cc, ale totalnie Cię rozumiem! Też się bałam, a przechodziłam to trzy razy! Strach to naturalne. Pamiętam, że u mnie drgawki pojawiły się po porodzie, to chyba wszelkie przeżycia dawały znać. A potem już tylko piękniej.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam do Urwisowa!
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń