Przez kilka dni musiałam korzystać ze starszego modelu telefonu, na którym nie mogłam zainstalować aplikacji ciążowej i przegapiłam moją 'studniówkę', czyli 100 dni do planowanego terminu porodu. Dziś aplikacja pokazuje mi, że dni pozostało 93. AAA!!!
Ogólnie nigdy w życiu nie miałam nic złamanego ani skręconego, a największy ból, jaki do tej pory przeżyłam, to ból zęba i wyciskanie ropienia. I boję się bólu strasznie. W 2013 r. miałam podłączaną pierwszą kroplówkę w życiu - pielęgniarka aż się zestresowała i spociła, bo ja jak nakręcona zaczęłam jej opowiadać o tym, jak się boję.
Gdy koleżanki które już mają dzieci zaczynały opowiadać o porodach - ja po prostu wychodziłam z pokoju albo przestawałam ich słuchać. Byłam pewna, że prędzej adoptuję dziecko albo nie będę miała go wcale, niż urodzę.
Aż tu niespodziewanie zaszłam w ciążę. Chcę czy nie - urodzić będę jakoś musiała... nadal wolę nie poruszać z innymi tego tematu, bo ciągle mnie to przeraża.
Póki co powtarzam sobie, że skoro ciążę przechodzę lekko, bez większych niedogodności, to taki też będę miała poród - szybki i lekki. Jak jedna z bohaterek filmu "Jak urodzić i nie zwariować", która tylko kichnęła i dziecko wyskoczyło ;) tak też mówię wszystkim dookoła, licząc że będzie to taka samospełniająca się przepowiednia.
Postanowiłam rodzić w szpitalu w moim mieście, choć wiele koleżanek rodziło np. w Łodzi. Mamy od bodajże 3 lat nowy szpital, szukając informacji o szkole rodzenia udało się nam nawet podejrzeć sale porodowe - naprawdę jest czysto i schludnie, można powiedzieć że nawet pachnie nowością. Na oddziale pracują dwie znajome położne (ja ich nie znam, ale kiedyś się okazało, że one znają mojego tatę ;)), a nowy ordynator oddziału to znajomy rodziców (zalety mieszkania w małym mieście - praktycznie zawsze ktoś kogoś zna ;)). Powtarzam sobie, że to też wpłynie na sam poród i że będę w dobrych rękach. Znajomości zawarte w szkole rodzenia też z pewnością pomogą.
Poza tym - tyle kobiet urodziło już dzieci, więc i ja dam radę. Chociaż co do tego argumentu to niestety nie pomagają informacje z mediów - np. wczorajsza czy przedwczorajsza o kobiecie z Zabrza, która musiała urodzić martwe dziecko, a teraz sama walczy o życie... trzeba jednak myśleć pozytywnie, prawda?
Ponoć o bólu szybko się zapomina - mam nadzieję... chociaż znając siebie, to nie wiem czy o moim bólu szybko zapomną położne - prędzej je znowu zagadam na śmierć i babeczki będą uciekać, gdzie pieprz rośnie, albo się znowu zestresują i zapomną, co mają robić ;)
Ps. A ogólnie to nawet dziś w nocy śniło mi się, że poczułam jakiś pierwszy większy skurcz. Poleciałam z mamą do szpitala, a w głowie tylko miałam myśl, że przecież jeszcze nie mam spakowanej torby!