26 sierpnia 2014 - ten dzień zmienił nasze życie na dobre, przewrócił je do góry nogami i sprawił, że wszystko inne stało się nieważne. Ale od początku.
Nigdy nie zastanawiałam się nad posiadaniem dzieci. Ciągle czułam, że mam jeszcze wiele do zrobienia, więc robiłam. Były momenty, że pracowałam na trzy etaty - przy czym robiłam to nie z przymusu, bo brakowało mi pieniędzy na życie - po prostu praca dawała mi wiele satysfakcji. Do tego zaczęłam spełniać swoje marzenia - zaczęłam chodzić na bachatę, jeździć na koncerty, nawet mega spontanicznie wybrałam się do Warszawy na spotkanie z Dawidem Podsiadło i miałam szansę zamienić z nim kilka słów i poczuć się jak licealistka :-) pomagałam też w lokalnej organizacji prozwierzęcej, sporadycznie działałam w harcerstwie... ogólnie się nie nudziłam.
Nie ciągnęło mnie zbytnio do dzieci, porodu sobie nie wyobrażałam nawet i nie chciałam słuchać, jak temat ten poruszały moje koleżanki. Zazwyczaj mówiłam, że lepiej mieć kota niż dziecko.
W temacie dziecka po kilku rozmowach z Marcinem zakończonych brakiem jakiejkolwiek decyzji (czasem tak bywa jak się ma za partnera typową Wagę ;)) postanowiliśmy zdać się na los. A los dość szybko podjął za nas decyzję :-)
W połowie sierpnia 2014 czułam, że coś się ze mną dzieje. Czułam takie jakby ściskanie w żołądku, które pojawia się u mnie przed jakimś ważnym wydarzeniem albo jak się czegoś spodziewam. Przeszło mi wtedy przez myśl że może jestem w ciąży, ale wtedy jeszcze nie wzięłam tego na poważnie.
W poniedziałek 25 sierpnia powinnam dostać okres. Ale wiadomo - dzień opóźnienia to przecież nic wielkiego. A jednak we wtorek 26 sierpnia od rana wiedziałam, że coś jest nie tak, że coś jednak jest na rzeczy. Siedziałam w pracy, ale chyba nic tego dnia nie zrobiłam konstruktywnego. W telefonie ukradkiem sprawdzałam tylko pierwsze objawy ciąży i nie mogłam się doczekać, aż wybije 16.00.
Od razu po pracy pojechałam do Rossmanna po test ciążowy, wzięłam od razu podwójny. I od razu poszłam do toalety. Poczekałam chwilę... i okazało się, że moje przeczucia się sprawdziły: dwie kreseczki. Choć się tego spodziewałam, szczerze mówiąc nie wiem, jak dojechałam do domu.
Marcin spał. Obudziłam go mówiąc, że mam dla niego prezent (akurat tego dnia minął rok od kupna mieszkania). I pokazałam mu test. Oboje się popłakaliśmy. To był moment, którego kompletnie się nie spodziewaliśmy.
Tego samego dnia byliśmy umówieni z przyjaciółmi na lody. Wzięłam test ze sobą i w trakcie jedzenia deseru wyciągnęłam go, jednocześnie dostałam takiego ataku dziwnego śmiechu, że mąż przyjaciółki stwierdził że sobie żartujemy. No i nie było wyjścia - wieczorem do nich pojechaliśmy i robiłam drugi test. Dopiero Piotrek uwierzył :-)
Teraz sobie myślę, że Oluś trafił nam się w idealnym momencie. Naprawdę. Może nie zdążyłam odwiedzić Paryża i Tokio ;), ale zrobiłam wiele innych rzeczy. I teraz mogę z czystym sumieniem poświęcić swój czas Olkowi, a jednocześnie staram się też robić coś dla siebie.
Kochana, zrobisz jeszcze więcej ;) Dziecko w niczym nie przeszkadza tak naprawdę. Zresztą sama wiesz... A tak poza tym, to aktywna kobieta z Ciebie :) Można stawiać Cię za wzór :)
OdpowiedzUsuńoj z tym wzorem to przesadziłaś ;)
UsuńZ Okiem już zwiedzasz świat, ostatnio Kraków ;)
OdpowiedzUsuńno tak, Kraków już był a przed nami Gdańsk i Cypr ;)
UsuńJeszcze wszystko przed Wami i to w doborowym towarzystwie... ;)
OdpowiedzUsuńDzień ujrzenia dwóch kresek chyba u każdego odmienia całe dotychczasowe życie :)
Typowa waga mówisz? Och, ja ja rozumiem Twojego Marcina! ;) Życie pisze nam najciekawsze scenariusze. Sami byśmy tego lepiej nie zaplanowali :)
OdpowiedzUsuń:) przyjemnie się czytało, jak to z Wami było :)
OdpowiedzUsuńto się cieszę :) chcialam uwiecznić ten dzień na blogu żeby to wspomnienie pozostało z nami na dłużej :)
UsuńMimo, że Olek jest całym Twoim światem to nie zapomniałaś o sobie :) czytam posty i widzę, że dużo robisz dla siebie.
OdpowiedzUsuńPamiętam nasz dzień jak zrobiłam test ciążowy. Morze łez, a później fala uśmiechów :)
no staram się o sobie nie zapominać :) a dzięki babciom i Marcinowi mam na to czas :)
UsuńKochana moja! Z macierzyństwem jest Ci totalnie do twarzy! Jak widać podejście przedciążowe nie ma nic wspólnego z tym co dzieje się po porodzie! Jesteś wyluzowaną mamusią i na pewno zobaczysz i zrobisz o wiele więcej z Olusiem :)
OdpowiedzUsuńnooo nawet przez chwilę przyszło mi do głowy żeby zabrać Olka na koncert - ale to już by była przesada :D
UsuńBycie mamą, ale spełnioną mamą, która nie zapomina o sobie i o swoim życiu to najpiękniejsza wartość, jaką można zyskać w życiu:) Cudne są takie wspomnienia o dwóch kreseczkach:)
OdpowiedzUsuń